Lata 70.

Wrocławskie życie muzyczne było w latach 70. niewątpliwie najbujniej rozwijającym się elementem w pejzażu kulturalnym miasta. Sukces gonił sukces, choć czasem zdarzały się też bolesne straty.

Zniszczenie organów Englera w największym pożarze powojennego Wrocławia doprowadziło do rezygnacji w 1978 roku z organizowania Dni Muzyki Organowej i Klawesynowej.

Filharmonia urządzała je wspólnie z rozgłośnią Polskiego Radia, zapraszano wybitnych organistów i klawesynistów z kraju i zagranicy, a publiczność miała okazję poznać utwory, które rzadko pojawiały się w programach Filharmonii. Ten pięknie rozwijający się festiwal został przerwany przez pożar kościoła św. Elżbiety, który wybuchł 9 czerwca 1976 roku, w ciepły środowy wieczór.
Ogień strawił m.in. organy Englera zwane „głosem Śląska”. Ich budowę zaproponowano wybitnemu organmistrzowi Michaelowi Englerowi w 1750 roku, ciągnęła się przez jedenaście lat, zakończona została kilkanaście miesięcy po śmierci Michaela. Instrument zbudowany z 3077 piszczałek (56 głosów) poświęcono we wrześniu 1761 roku, w dzień patrona mistrza. A choć organy przeszły dwie poważne przebudowy (ostatnia przeprowadzona została w latach 40. ubiegłego wieku), brzmiały znakomicie i były ogromną atrakcją muzyczną powojennego Wrocławia. 
Słychać to na płycie Polskich Nagrań z 1963 roku (utwory Jana Sebastiana Bacha zagrał wtedy na instrumencie Englera profesor Józef Chwedczuk z Akademii Muzycznej w Krakowie). Wiemy też, że we wrocławskim oddziale Polskiego Radia przechowywane są nagrania z maja 1976 roku, czyli wykonane tuż przed pożarem. Kiedy 9 czerwca ogień pochłaniał już chór organowy, w pewnym momencie wszystkie piszczałki zagrały naraz. Po raz ostatni.

W 1980 roku ogień znów wybuchł, ale tym razem ogarnął całe miasto i nie dał się stłumić przez szesnaście miesięcy. Ale życie kulturalne nie zeszło na plan dalszy, nawet podczas strajków sierpniowych do protestujących przyjeżdżali artyści i dawali koncerty. Poza tym muzyka miała również swoje oblicze polityczne. W styczniu 1981 roku Zjazd Kompozytorów Polskich podjął uchwałę o „przywróceniu kulturze polskiej zamieszkałych za granicą kompozytorów i muzykologów nieobecnych w naszym życiu kulturalnym ze względów pozaartystycznych”.
W tym przełomowym momencie zmiany dotknęły również Filharmonię Wrocławską, która pożegnała się z dotychczasowym dyrektorem, Tadeuszem Strugałą (zachował on jednak kierownictwo festiwalu Wratislavia Cantans i Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach) i przeszła w ręce Marka Pijarowskiego. Była to wielka sensacja, bo choć siwe włosy mędrca nie czynią, ale 29-letni dyrektor naczelny i artystyczny tak prestiżowej instytucji był ewenementem w skali kraju.
Tyle że Pijarowski miał już na koncie duże sukcesy: w 1974 roku jako najmłodszy uczestnik zdobył I miejsce na konkursie dyrygenckim im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach, a trzy lata później został finalistą Konkursu Herberta von Karajana w Berlinie. Z Filharmonią Wrocławską związany był od swojego debiutu w 1973 roku – najpierw jako asystent Tadeusza Strugały, potem jako drugi dyrygent – więc można powiedzieć, że zmiana władzy nastąpiła w sposób „aksamitny”.

Nowy dyrektor nie szczędził przyjemności melomanom, sprowadzając im w czasie karnawału „Solidarności” wybitnych skrzypków: Romana Totenberga z USA oraz Rosjanina Olega Kagana (bardzo utalentowanego artystę, który współpracował m.in. ze Światosławem Richterem, a zmarł mając zaledwie 44 lata, ale nagrania potwierdzają jego znakomitą reputację) i Wadima Brodskiego. Brodski, ukraiński wirtuoz, potomek znakomitego Adolfa Brodskiego, pierwszego wykonawcy Koncertu skrzypcowego Piotra Czajkowskiego, pod koniec lat 70. mieszkał już w Warszawie, więc ten transfer był łatwiejszy.

Zaproszeni pianiści też należeli do muzycznej ekstraklasy. Zanim nadeszła długa grudniowa noc, we Wrocławiu wystąpili m.in. Nikita Magaloff, Lew Własenko i Rudolf Kerer oraz kilku laureatów Konkursu Chopinowskiego z 1980 roku, z Dang Tai Sonem na czele. Wietnamczyk zdobył I nagrodę, choć największą sensację wywołał Ivo Pogorelić z Jugosławii: zaskarbił sobie masową sympatię widowni i skłócił konserwatywne jury, które nie dopuściło go do etapu finałowego, uznając jego interpretacje za zbyt odbiegające od kanonu wykonawczego.  
We Wrocławiu skandali nie było, publiczność dopisywała, w kasie brakowało nawet miejscówek, wrocławscy filharmonicy grali dużo i pod kierownictwem ciekawych dyrygentów (Pijarowski ściągnął m.in. Jeana-Françoisa Monnarda i Paula Angerera), ale wszystko się skończyło po ogłoszeniu stanu wojennego. Wprawdzie przerwa w koncertach trwała tylko miesiąc, ale nie można było ułożyć atrakcyjnego programu z gwiazdorskimi solistami, skoro granice się zamknęły, a przyjazd muzyków z innego miasta wymagał załatwienia przepustek. Zaczął się czas „wielkiej smuty”.   

Beata Maciejewska dla miesięcznika Muzyka w mieście

Newsletter Melomana
Zapowiadamy nowe koncerty, przypominamy o starcie sprzedaży biletów, dajemy znać o ostatnich wolnych miejscach
Zapisz się